Byłam tam. Byłam sama, w środku nocy, z płaczącym z głodu noworodkiem, niemającym siły otworzyć ust wystarczająco szeroko, żeby napić się mleka. Dziecko z chwili na chwilę opadało z sił i ja też. Po dwóch nieprzespanych nocach, bo poród trwał 40 godzin, po prostu odpłynęłam. Obudziłam się po paru godzinach a mój synek nadal płakał. Kiedy w końcu zasnął, nie mogłam go dobudzić.
Niedługo potem dostał żółtaczki fizjologicznej i wróciliśmy do szpitala na parę dni. Stało się tak, bo nie miałam wsparcia i pomocy doświadczonej osoby. W szpitalu zaproponowano mi oczywiście mleko modyfikowane, gotową miksturę prosto z plastikowej butelki, bo przecież „pewnie Pani nie ma wystarczająco dużo pokarmu“. Jakie było zdziwienie położnych, kiedy po 15 minutach korzystania z laktatora pojawiło się więcej mleka niż moje dziecko było w stanie wypić przez cały pół dnia.
Ale ta pomoc przyszła, bo samodzielnie zadzwoniłam do doradczyni laktacyjnej, która pokazała mi, jak pomóc mojemu dziecku w samodzielnym ssaniu. To była godzinna wizyta, a zmieniła w naszym życiu tak wiele.
To, że karmiłam wyłącznie piersią przez pierwsze 6 miesięcy życia mojego dziecka, zawdzięczam temu, że miałam na tyle trzeźwy umysł, żeby poszukać właściwej pomocy. A przecież wiele kobiet nie ma tyle szczęścia, żeby mieszkać w stolicy kraju, gdzie o każdej porze dnia i nocy można znaleźć specjalistę z każdej dziedziny. Opieka laktacyjna w Polsce jest makabrycznie kiepska. Tymczasem od dokarmiania mm zaczynają się inne problemy – zaburzenie laktacji, pracy jelit, gorsze samopoczucie matki i dziecka, problemy z usypianiem i tak dalej.
W dyskusjach na temat rodzicielstwa bliskości pojawiają się zwolennicy, przeciwnicy oraz ludzie, którzy mówią, że są zwolennikami rodzicielstwa bliskości, ale przecież matka też musi jakoś żyć. I dlatego potrzeby dziecka trzeba odsunąć na dalszy plan.
Nie zgadzam się z tym. Zapominamy tutaj o jednej podstawowej kwestii – małe dziecko samo nie zaspokoi swoich potrzeb, a matka jednak może. Tak, jest to trudne, wymaga kombinowania, stawania na głowie, proszenia o pomoc, niejednokrotnie łez i walczenia z własnymi myślami żeby nie rzucić wszystkiego w cholerę.
A dlaczego tak jest? Nie dlatego, że dzieci mają za dużo potrzeb ani nie dlatego że ludzie nie są w stanie opiekować się właściwie swoimi dziećmi.
Nie – problem tkwi w braku relacji między ludźmi, wsparcia polegającego na wzajemnej pomocy w zajmowaniu się dziećmi, wsparcia naturalnej relacji matki z dzieckiem. Sytuacja, w której matka po urodzeniu dziecka zostaje z nim całkiem sama, nie jest naturalna. Nie jest nawet naturalne to, że jest z nią ojciec niemający bladego pojęcia o zajmowaniu się dzieckiem. Nie jest naturalne, że babcia przyjdzie z wizytą raz na tydzień, prawiąc morały o właściwej pielęgnacji niemowląt rodem ze średniowiecza.
Nie jest naturalne to, że matka musi wybrać między własnym zdrowiem psychicznym i fizycznym a zaspokojeniem podstawowych potrzeb swojego dziecka takich jak jedzenie czy bliskość. Nie walczmy ze sobą nawzajem i swoimi dziećmi, wspierajmy się nawzajem.
Kiedy następnym razem jakaś matka poskarży się, że nie ma siły już nosić swojego dziecka, zaproponuj, że Ty je ponosisz, zamiast oskarżać ją o brak uczuć.
Kiedy następnym razem poczujesz, że już nie masz siły, poproś o pomoc i nigdy przenigdy się nie poddawaj!

To nie jest blog o słodkim macierzyństwie. Chcę żeby moje dziecko było szczęśliwe, a nie grzeczne.
Jeśli chcesz dostawać informacje o nowych tekstach, subskrybuj facebook i twitter. Zajrzyj też na mój profil na instagramie.
Podobne